Podreptał na Kazbek

Zacznijmy od krótkiej powtórki z geografii. Kazbek jest jednym z najwyższych szczytów Kaukazu na granicy Gruzji i Rosji o wysokości 5033,8 m n.p.m. Leży podobnie, jak Elbrus w Paśmie Bocznym Wielkiego Kaukazu. Po gruzińsku nazywany Mkinvarstveri, czyli „Góra z lodową głową”. Kazbek jest wygasłym wulkanem. Porównywanym często do kapryśnej i sfochowanej kobiety, wiecznie spowitej w mglisty szal. Góra słynie ze szczególnie zmiennej pogody, a jej wierzchołek często pokrywają chmury. Według mitologii tam został przykuty Prometeusz. Pierwszy raz szczyt zdobyty w 1868 roku, 149 lat później pod koniec czerwca w 2017, zdobyty przez Dreptaka i jego kompanów. Na wyprawę nasz klubowy kolega Sławek Toporowski wybrał się z Sebastianem Reczkiem oraz Tomaszem Radomińskim. Nie ukrywam, oglądając zdjęcia podziwiałam ich i trochę zazdrościłam, tej przygody i odwagi. Lubię ludzi, który robią coś innego. Na spotkaniu klubowym na którym Sławek pokazywał nam zdjęcia z podróży, okraszając anegdotkami, jak tylko on potrafi, wspomniał o kobiecie poznanej w drodze na szczyt. Powiedział wówczas do niej z przekąsem, że nie jest jak normalna kobieta. Czuję się od razu wezwana do wyjaśnienia, aby znowu ktoś tego źle nie odebrał i nie rozpętał ponownie g*wnoburzy. Sorry, za wyrażenie. Ale Sławek nie chciał obrazić tej kobiety, on kocha nas wszystkie, nie jest szowinistą itp.. Owa kobieta okazała się być jedną z czołówki polskich ultrasek. Stąd jej niebywała witalność. Kiedy Sławek walczył z czekanem i ze spadającym rakiem, nie mogąc się wdrapać wyżej, ona z równym oddechem, machając jedynie kijkami przemknęła obok. Był pełen podziwu. Kiedy on dotarł zmęczony do celu, Ona była już odświeżona, jakby w ogóle się nie wspinała. Ale co ja tam będę wam opowiadać opowieści Sławka, sam zrobi to najlepiej.

~ AWK

Kazbek, Kazbek jest uważany za łatwą górę,oczywiście wszystko zależy od pogody. Potrzebna jest więc w miarę dobra kondycja i trochę sprzętu i szczęście, szczęście do pogody ponieważ jest ona tam kapryśna i zmienna. Ruszamy wieczorem do Wawy i o północy wylot do Tbilisi,z nudów cofamy zegarki i rano odprawiamy się zmęczeni,a właściwie niewyspani, jakoś szkoda mi spać w samolocie, boję się przegapić świtu i podejścia do lądowania. Wychodzimy z plecakami przed budynek treminalu i tu już zaczyna się folklor gruziński. Podchodzą taksówkarze, zaczynają się targi, ceny spadają, taksówki jeżdżą wokół nas a my do autobusu podmiejskiego, pół godziny i metro,metro nic się nie zmieniło, nawet karty miejskie sprzed trzech lat działają bez doładowywania. Wysiadamy na dworcu Didube, dworzec to wielkie słowo,ale niech będzie, kto tego nie pozna i nie polubi to nie wie. Następne targi. Łapie nas właściciel siedmioosobowego mitsubishi, 20 lari i jedziemy jak się zapełni, 35 natychmiast. Wsiadamy i czekamy na zapełnienie, spacerujemy bez plecaków, szukamy świeżego chczapuri aż w końcu siadamy do samochodu i czekamy. Obok,w taksówce siedzi mężczyzna około 70 lat, wygląda jakby ktoś odłączył go od prądu,wygasły, prawie nieobecny. Nagle pojawia się Rosjanin z plecakiem, mężczyzna nagle ożywia się, energicznym krokiem jak na jego wiek wyskakuje z samochodu i nagabuje Rosjanina, okazuje się, że On także do Kazbegi, jesteśmy już we czterech, nagle pojawiają się rosyjskie nastolatki (pychota, mniam mniam), wchodzą do samochodu ale za chwilę wycofują się, Igor, krajan interweniuje, namawia a one uparcie odmawiają podróży z nami w końcu zbiera się tłum, wszyscy je proszą, nagabują i wsiadają, odjeżdżamy dziesięć minut przed marszrutką za 10 lari.

Droga wojenna do Kazbegi to przeżycie cudowne, serpentyny do 2440m, jeśli wyciągnęłoby się dłoń przez okno to palce mogłyby być nad przepaścią, tuż za przerdzewiałą barierką, góry, doliny, zieleń, biel szczytów,wioski do których nie wiadomo jak można dotrzeć, wielka tyrolka z koszem do dostarczania towarów i krowy na ulicach,leżące w swoich odchodach,zapach. Jechałem przyklejony do szyby i chłonąłem ten rajski krajobraz,jak mawiają Gruzini Boski raj, który Bóg im odstąpił ponieważ zapomniał przy podziale o Gruzinach. Żadnych kominów, tuczarni, kurników, kombajnów itp, łąki, owce, łany zbóż na tarasowatych poletkach i winogrona. Kazbegi, znów targi ale tym razem o nocleg, bierzemy za 25 lari, podrożało ale ok, knajpa, kufel piwa w którym sztywno trzyma się piana,po dmuchnięciu w nią, żadne gówno z przemysłowych, korporacyjnych browarów, zimne,z chmielową goryczką i chinkali, te tutaj takie sobie ale i tak niezłe,bierzemy za koniuszek, nagryzamy, pijemy rosół z wnętrza tego cudu i dojadamy resztki. Idziemy na nocleg, jest wcześnie,krótka drzemka po locie i po obfitości chinkali,Tomek dosypia jeszcze zaległości z kraju a my z Sebastianem w góry, okrążamy monastyr Gorgetii ścieżkami pasterskimi i nie wiadomo kiedy GPS w zegarku pokazuje 2500m, obłędnie ale deszcz nas zmusza do szybkiego powrotu, idziemy uliczkami a właściwie ubitą ziemią wzdłuż nędznych chałup z kamienia,gdyby taka ziemia, góry były we Francji, Włoszech czy Szwajcarii, a tu bieda, prymityw i mili, przyjaźni ludzie i do diabła z tym zachodem, wolę tą biedę.

Rano pobudka i pakowanie,zostawiamy część rzeczy u gospodarzy, przeliczamy każdy gram, dopinamy plecaki i stara Delica (cudne Pageroi z karoserią siedmioosbowego vana) wiezie nas pod monastyr na ponad 2000m. Pojechaliśmy ponieważ to podchodzenie miałoby taki sens jak pod Morskie Oko aby wejść na Rysy. Kierowca zapina napęd na cztery koła, z głośników leci ruskie disco polo, taki folklor więc nie marudzę i telepiemy się na wertepach. Potem to już mozolne wchodzenie pod stację meteo która jest tu schroniskiem, osiemnaście kilometrów na 3700 m a w plecakach ponad 20kg, Sebastian tradycyjnie miał najcięższy ponieważ jest najlżejszy, przynajmniej wiatr go nie porwał. Parę godzin, lodowiec,o tej porze pod śniegiem, mało widowiskowy i strome podejdzie pod stację-no i pole namiotowe. Platformy z kamieni,wystarczy wybrać wolną,wybraliśmy więc,taką z wielkim kamieniem przy wejściu, pozbieraliśmy mniejsze kamienie ,linki przywiązaliśmy do średnich kamieni,o śledziach nie ma co marzyc i stanął namiot, nasze dłonie przemarzły, nogi także, odpalamy kuchenkę i tu niespodzianka, zapalniczki przestały działać ale miałem na szczęście zapałki. Gorąca herbata, zupa z torebki, kęs osobliwego, gruzińskiego chleba i próba drzemki. Nie jest łatwo spać w namiocie na tej wysokości, tętno przyśpieszone, ściana namiotu trzepie po głowie, wiatr nam nieprzerwanie towarzyszył, raz słaby ale ogólnie mocny. Najgorsze to chyba było wyjście nocą na siusiu, trzeba było wygrzebać się z ciepłego śpiwora, rozsunąć namiot, włożyć buty, trochę odejść, znaleźć skrawek męskości iii. Ok, dwójka jest gorsza więc sza. A propos dwójki, tam jest toaleta, naprawdę, niestety bez spłukiwania. Dwoje drzwi, dwa otwory i jak się w nie trafia, by trafiało to byłoby znośnie, modliłem się o zaparcie nawykowe, ciekawe co w reklamie pani doktor by poleciła. Mała dygresja.

Rano śniadanie, pobudka i trekking aklimatyzacyjny na około 4400 m, zaliczyliśmy trzy krzyże, jakaś młodzież, sympatyczna zresztą, przyłączyła się do nas, naszego kierownika Tomka określiła mianem „pomarańczowego przecinaka” i powiedzieli że jak on ma prowadzić to oni rezygnują. Trekking się udał, bez raków, bagaży, na lekko ze zmienną pogodą która nas mocno niepokoiła ale kierownik Tomek był optymistą. Decyzja zapadła, pobudka o pierwszej i wyjście po drugiej nad ranem. Wychodzimy z namiotu a tu gwiazdy, wiatr umiarkowany chyba się uda. Lekkie plecaki. Zimno, czołówki i gęsiego w drogę i w górę, długo i na początku ciemno zimno a potem wschód słońca, bez chmur, chmury były pod nami a z tego białego pierzastego morza wystawały czubki gór. Zakładamy raki, wyciągamy czekany, jednak po namyśle postanowiliśmy się nie wiązać liną jak w Alpach ponieważ podejście było strome i twarde, zmrożony śnieg więc gdyby ktoś odpadł to pociągnął by resztę. rozpoczęliśmy wejście, nachylenie ok 50st, dziesięć kroków i serce wali. W pewnym momencie, poczułem ze odpadł mi prawy rak, koledzy już za przełęczą, a ja ni wtą, ni wtą. Wbiłem więc czekan, kijek w śnieg, okraczyłem i montuję rak a tu podchodzi do mnie miła Polka, z kijkami, w raczkach turystycznych, pyta czy pomóc. Okazało się że to była pani Janerka Moroń, czołówka Polski w biegach ultra. Szczyt, parę minut i szybko w dół ponieważ słońce grzało i topiło śnieg, zejście w dół, mało fajne, teraz trzeba patrzeć w dół i schodzić, w dół i dół, słońce grzeje, śnieg mokry i do namiotu. Wyszliśmy tuż po drugiej rano, na górze byliśmy ok ósmej rano a w namiocie ok 12. Mały łyk z piersiówki, chwila wspomnień, obiad, kolacja i rano ok 9 w dół i do Kazbegi, w Kazegi orgia jedzenia, piwa chaczy. Góra nie jest trudna, problem to dystans, trochę stromo miejscami i rano ok -20st, nie mam czucia w kilku palcach u nóg. Baner klubowy dodawał mi siły, tzn motywacji, myśl o Dreptaku i starej gwardii dodawała sił.

~ ST

Nienormalna Doris

Gdy na spotkaniu klubowym padło hasło o tym, że spotkana na Kazbeku kobieta nie była normalna spojrzenia powędrowały wtedy na Dorotę Doris Brześkiewicz, a która na chwilę przed poinformowała nas, jakie ma plany na sobotę i niedzielę. Nasza klubowa twardzielka ubrana w przewiewną białą bluzkę i krótką spódniczkę, z pełną powagą oznajmiła, że dzień po imprezie integracyjnej jedzie do Zagnańska. To właśnie tam odbywał się 24 godzinny maraton rowerowy – MAZOVIA 24 h MARATHON. Dorota opowiadała o swoich planach a uśmiech nie schodził z jej twarzy, chodź trochę poturbowała się po ostatnich wojażach MTB w poprzedni weekend, solidne siniaki i zdrapki dodawały jej tylko pazura. Zapowiadała się prawdziwa jazda! Rano już o 7 szybka wymiana smsów, życzenie powodzenia. U Doroty lekki stresik gdyż była jedyną dziewczyną w teamie. Ale co, jak co była w dobrych rękach ?

Rano była średnio wypoczęta, ale chłopaki z teamu MGR robili dobrą robotę. Rajd zaczynał się od południa w sobotę i trwał do południa w niedzielę. Punktualnie o 12 w sobotę, wystartował pierwszy zawodnik z teamu, Doris jechała jako druga zawodniczka, za nią jeszcze dwóch chłopaków z drużyny. Po przejechaniu pierwszego kółka o 15km dystansie, obfitującego w strome podjazdy, szutry, singel tracki i szybkie zjazdy, Doris nie miała wątpliwości- będzie czaderska jazda!!! Ale bardzo wymagająca technicznie. Co jakiś czas robiła mi update informacji. „Najgorsza była nocka, walka ze zmęczeniem i sennością dawała o sobie znać, poza tym lekko ograniczona widoczność, gdyż pomimo świetnego rowerowego oświetlenia trzeba było uważać żeby nie zintegrować się z drzewem”Po 6 rano szybkie info: „Jeszcze żyję. Ale już kiepsko, wszystko mnie boli. Robię jeszcze jedno kółko i wymiękam. Nie czuję już nadgarstków. Boli mnie d….a” lecz kolejne okrążenia robiła coraz szybciej. Wiedziałam, że jest z nią dobrze. Po 8:00 przerwa na pożywne śniadanie z pakietu, pyszny zimny makaron z parówką iCola, jej wielka troska o własny żołądek… O 11 szybkie sprawdzenie wyników i już wiedzieliśmy, że team MGR będzie pierwszy. W Doris wstąpiły nowe siły, mimo, iż pudło było ich i chłopaki po 7u okrążeniach odpoczywali Ona postanowiła zrobić jeszcze jedno kółko dla pewności. Kilka metrów przed zakończeniem 8go okrążenia spadł jej łańcuch, postanowiła biec do mety z rowerem pokonując przy tym solidny podbieg.Dorota jest hardcorem dała radę zrobić 8 okrążeń pokonując przy tym 120km chłopaki po 7 Pokonali wspólnie 435km. Doris zgarnęła dwa puchary, stanęła na pudle jako najszybsza zawodniczka Mazovia 24h Marathon i za I miejsce w drużynówce z Mińską Grupą Rowerową.

~ AWK

Warsaw Truck Cup

Impreza była imprezą cykliczną, na stadionie Skry 20 czerwca we wtorek zjawiło się trzech reprezentantów klubu.

Sam stadion wygląda apokaliptycznie – trybuny porośnięte trawą, zapadające się wejścia, powyrywane ławki. Jednak tartan jest nowy. Zaraz po przyjeździe złapała nas duża ulewa, ale nie osłabiło to naszego pozytywnego nastawienia. Cały miting został zorganizowany na bardzo wysokim poziomie. Chociaż było kilka niedociągnięć – brak punktów nawadniania i kurtyn wodnych, kręta trasa, ubogi darmowy pakiet startowy i bez medalu na mecie. A na serio to nie było do czego się przyczepić! Fajny atmosfera i super klimat do walki. Wszystko dzieje się szybko i rywalizację widać, jak na dłoni. Każdy dystans podzielony był na serie wg poziomu zaawansowania. Po startach nikt nie wychodził, tylko kibicował następnym. Impreza świetnie prowadzona przez Kubę Wiśniewskiego i Mariusza Giżyńskiego. Szkoda, że tak mało odbywa się podobnych zawodów dla amatorów. Biegi były darmowe, a całe przedsięwzięcie wspierane jest przez Nike. Miejsca wyczerpują się bardzo szybko więc trzeba nie tylko być szybkim na bieżni, ale też pilnować terminu zapisów. Ostatni bieg cyklu prawdopodobnie odbędzie się 13 września. My na pewno będziemy!

Wyniki:

Piotr Podstawka (3000m) 9:35 7/103

Artur Kłosiński (800m) 2:25 24/76

Rafał Kłosiński (800m) 2:41 49/76

~ PP

Półmaraton Radomskiego Czerwca

Zbigniew Lamparski zrobił sobie miesiąc przerwy od startów. Jednak za namową kolegi Szymona w drodze wyjątku zapisał się na półmaraton w Radomiu. Ze względu na bogaty pakiet, szybką trasę, fajne nagrody dla najlepszych Zbyszek poleca tę imprezę. Start odbył się o godz 10 00. Temperatura, jak zawsze w tym okresie czasu nie sprzyjała komfortu biegu + 27. Profil trasy był bardzo ciekawy z kilkoma podbiegami i zbiegami. Można było się upodlić. Zbyszek bieg ukończył na 32 miejscu. To nie był jego najlepszy dzień, od początku czuł fatalnie. Po 10 km przyszła niestety chwila i postanowił już biec dla przyjemności. Treningi poprzedzające start wychodziły dobrze, ale jednak nogi tego dnia były ciężkie. Przez Lampartem 1 lipca start w Kretowinach i później odpoczynek od imprez biegowych.

~ ZL zredagowała AWK

Pół Iron Man'a

Susz to małe miasteczko na Mazurach. Z niedużym ale dość brudnym jeziorem. Ale właśnie to miejsce to polska stolica triathlonu. W minioną niedzielę nasz zawodnik Sebastian Węgliński postanowił właśnie tam zrobić życiówkę na dystansie 1/2 IM. Trzeba było tylko przepłynąć 1,9 km, rowerem zrobić 90 km oraz przebiec półmaraton. Z ekipą kibiców (żona + syn) stawił się o 7:30 na starcie obok ok 650 rywali i rywalek. Ale tego dnia pogoda sprzyjała triathlonistom. Nie było upału, z którego słynie to miejsce. Przyczepić się można do lekkich podmuchów wiatru, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Ważne było tylko to, żeby dać z siebie wszystko. Woda na szczęście nie była zimna. Start odbywał się w 2 turach z odstępem 5 minut. Seba startował w pierwszej. Z wody wyszedł po 34:47 min czyli zgodnie z planem. Szybko przesiadł się na rower i tyle go kibice widzieli. Rower to dwie pętle po 45 km. Jechał średnio 34 km/h. Poszło dobrze. Pozostał półmaraton. I tu zaczęły się schody… albo raczej beton. Nogi były ciężkie, łapały skurcze. Do pokonania 21 km – 3 pętle wokół Jeziora Suskiego. Seba z gorącym dopingiem kibiców przebiegł to w czasie 1:38 i zameldował się na mecie łamiąc 5 godzin. Czas 4:56:01, miejsce open 162, w kategorii M30 pozycja 36. Z uśmiechem na twarzy odebrał medal odgrażając się, że jeszcze tu wróci! Na koniec pragniemy dodać, że w Suszu są najlepsi kibice na świecie! Mieszkańcy organizują strefy kibica z głośną muzyką i ogromnymi transparentami. Polewają wodą i zagrzewają krzykiem do walki! Należą im się wielkie podziękowania, bo dlatego tak łatwo robić tu życiówki!

~ JW

Biegiem przez Platerów „Krynica Vitamin”

Trasa w Platerowie była dosyć wymagająca, bo było pełno podbiegów gdzie jeden miał ponad 500 m (a trzeba było go zaliczyć 2,5 raza ajjj) i drugi o większym nachyleniu 200m i też 2 razy, no i wszystko w tzw saunie. Ale 4 miejsce oraz dwa 5 miejsca w kategoriach  oraz dobra zabawa biegowa to niedzielne „łupy” reprezentacji MKB Dreptak przywiezione z krainy jabłkami płynącymi tzn. Platerowa. W stawce ponad 400 zawodniczek i zawodników  nasi reprezentanci zajęli n/w miejsca oraz zdobyli kolejne punkty do klasyfikacji 2 edycji Grand Prix Traktu Brzeskiego.

10 km:

  1. Michalak Michał                    czas     40:41               miejsce open/kat.        45/11
  2. Zalewski Karol                       czas     41:03               miejsce open/kat.        46/18
  3. Nalazek Mikołaj                     czas     41:15               miejsce open/kat.        48/14
  4. Sujak Mirosław                      czas     42:43               miejsce open/kat.        69/4
  5. Lemanowicz Izabela              czas     44:43               miejsce open/kat.        99/5
  6. Czerwiński Łukasz                 czas     47:38               miejsce open/kat.        152/46
  7. Wycisłowski Krzysztof          czas     49:29               miejsce open/kat.        187/5
  8. Wiśniewski Ireneusz              czas     49:48               miejsce open/kat.        192/52
  9. Wieczorek Janusz                   czas     52:43               miejsce open/kat.        241/22
  10. Smuga Robert                        czas     57:34               miejsce open/kat.        313/86

Podziękowania dla Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Mińsku Mazowieckim za zorganizowanie wspólnego, kolejnego już wyjazdu na bieg tym razem pn. „Krynica Vitamin”

Pełne wyniki biegu: http://www.time2go.pl/userfiles/Krynica_Vitamin_-_10_KM.pdf

~ MS

Bieg o Puchar Wójta Gminy Dębe Wielkie

Na starcie trasy o długości około 4 kilometrów zebrało się 38 zawodników prawie tyle samo, co pucharów do zgarnięcia, ale w tym biegu chodziło głównie o to żeby pokazać jak wspaniale Wójt inwestuje w sport na terenie Gminy, bo przecież obok biegu rozgrywany był także wyścig kolarski oraz pokazy sztuk walki. Wielu mieszkańców powiatu (w szczególności tych usportowionych) zazdrości mieszkańcom Gminy Dębe Wielkie takiego Wójta. Z relacji naocznych świadków wynika, że organizacja była świetna – brak kolejek po odbiór pakietów startowych, po mimo małej chwilki, jaką zawodnicy musieli czekać na wyniki pomyślano o ławeczkach w cieniu, był grill i piwerko dla spragnionych. Nie było możliwości pomylenia trasy, ponieważ było dwóch pilotów na rowerach oraz rolkarz zamykający peleton. Jedynie start został delikatnie przesunięty z powodu przesunięcia startu „pedałówek”. MKB Dreptak reprezentowali: Paweł Czyżkowski (zwycięzca), Radosław Truszczyński, Rafał Kłosiński oraz Piotr Krzewski

Oficjalne wyniki: https://competit.pl/wyniki/8051/

~ TN

Logo_footer   
     © 2015-2022 MKB Dreptak | wsparcie, aktualizacja: boria.pl

Nasz profil na:           Szukaj w serwisie:   



Zgodnie z przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych wszelkie prawa do fotografii oraz tekstów zamieszczonych na tej stronie są własnością jej autora. Kopiowanie i rozpowszechnianie ich w jakiejkolwiek formie bez zgody autora jest zabronione.