W dniu 6 -7 lutego 2016 roku w Warszawie odbyła się II edycja jedynego w Polsce niekonwencjonalnego biegu ”Marriott Everest Run”. To nie są zawody, impreza ma formułę wyzwania i pozbawiona jest rywalizacji czasowej, każdy sam wyznacza sobie cel.
W czasie 24 godzinnej wspinaczki po schodach, jednego z najwyższych budynków w stolicy, hotelu Marriott, uczestnicy mają pozorowaną możliwość wejścia na dach Ziemi, czyli na Mount Everest. Aby tego dokonać „wystarczyło” 65 razy pokonać 42 piętra hotelu J Oczywiście można było wyznaczyć sobie inny cel, inny szczyt.
Do wyzwania przystąpiło 188 uczestników, w tym dwoje zawodników z MKB Dreptak Bożena Tulej i Łukasz Czerwiński. Nasi klubowicze stawili się na linii startu równo o godzinie 11.00 (należy dodać, że już od dwóch godzin trwała wspinaczka tych, co wcześniej wstali i ruszyli w trasę). Zaczęło się odliczanie i po sygnale ruszyli. Pierwsze wejścia pokonali dość żwawym krokiem, zachowując dobry humor, a nawet wygląd.
Bożena Tulej – od czasu do czasu warto urozmaicić sobie bieganie. No to je sobie czasami urozmaicam J Schody…. od kilku lat uczestniczę w zawodach biegania po schodach na czas. Everest Run to jednak coś jeszcze innego. Wąskie schody, ciasna i duszna klatka schodowa bez okien, temperatura sięgająca 30C, monotonne zdobywanie pięter, które w zasadzie różnią się od siebie tylko numerem na ścianie i żadnych kibiców na trasie. Wejście na górę, chwilę oczekiwania na windę, zjazd w dół. I znowu to samo. Do tego skupienie wariatów na metr kwadratowy przekraczające wszelkie dopuszczalne normy. Jak już trafiasz na pozornie normalną osobę, która nigdzie specjalnie nie startuje, nie biega ultra, na pustyni, nie wspina się, nie ma życiówki poniżej 3h w maratonie to się na koniec okazuje, że zamiast na Everest wchodzi gdzieś w kosmos po 70 czy 80 razy bo ciśnie do końca całe 24h… Więc chodzę tak sobie i chodzę… to z kimś zagadam przed windą czy w windzie. A ileż się narozmyślałam, narozwiązywałam problemów J Po 16 wejściach zmęczenie już dawało się we znaki i myśli się rozbiegały. Wykorzystałam przerwę na obiad w restauracji Chempions – taki zbytek w pakiecie J, pogaduchy i odpoczynek. Po 30 wejściach poczułam, że mam nogi, i nie chodzi tu wcale o zapach. Udałam się więc w długą kolejkę na masaż, żeby mieć na czym wspinać się dalej.
Po 42 wejściach co daje 1764 piętra, albo jak kto woli – wysokość 5733 m n.p.m. odpowiada to zdobyciu szczytu Elbros 5642m, zakończyłam moją wyprawę w obawie, że mąż pogrozi mi palcem, że nie dbam o zdrowie no i trener Panter da wygawor, że burzę plan treningowy J
Łukasz Czerwiński uzupełnia wypowiedź Bożeny i relacjonuje – po pokonaniu 420 pięter czyli 10 wejść, zaczęły się pierwsze oznaki zmęczenia i odwodnienia. Straszliwe gorąco panujące na klatce schodowej (32 stopnie C), wysoka wilgotność i wyczerpujący się z każdą minutą tlen, sprawiał coraz większe trudności w zdobywaniu pięter. Robienie przerw dla uzupełnienia płynów oraz kalorii w formie wcześniej przygotowanych lekkich posiłków, batonów energetycznych czy zwykłej czekolady, dawały krótkofalowy przypływ mocy. Ostatnie podejścia to już nie tylko obolałe mięśnie, ale także olbrzymia psychiczna walka z samym sobą. Efektem moich zmagań, w tych tropikalnych warunkach jest wynik
31 wejść czyli 1302 piętra, wysokość 4321,5 m n.p.m., szczyt Mount Elgon w Kenii.