Każdy zna słowa wiesza Adama Mickiewicza. A teraz poznajcie słowa Czyżusia – Paweł Czyżkowski, bo o dziwo, tym razem przemawia nader rozsądnie „mnie osobiście z Litwą nic nie łączy, jednak gdy nadarzyła się okazja, żeby się tam wybrać i przy okazji wziąć udział w biegu, zgodnie z maksymą „tam jeszcze nie biegałem”, nie mogłem odmówić.
Sobota rano, zbiórka w Olsztynie. Pakujemy się do żółtego, wynajętego busa, który już na początku wyjazdu zyskał przydomek „Szerszeń” i ruszamy. (Tu możemy przyjmować zakłady, kto mógł wpaść na takowy pomysł). Pierwszy przystanek – Olecko. Robimy lekki rozruch, a w międzyczasie Wojtek Kopeć – mój trener i organizator całego wyjazdu… wygrywa lokalny bieg na 13 km, ustanawiając przy okazji rekord trasy. Chwila odpoczynku, wskakujemy do Szerszenia i ruszamy dalej. Po drodze zatrzymujemy się w Augustowie na zakupy i obiad w greckiej restauracji, w końcu to międzynarodowa wyprawa 🙂
Chwilę później przekraczamy granicę, gubiąc jednocześnie jedną godzinę (na Litwie czas jest przesunięty o godzinę do przodu względem czasu polskiego). Późnym popołudniem docieramy do Troków. Szybko załatwiamy formalności w biurze zawodów i jedziemy do naszego „pensjonatu”, który bardziej przypomina babciny domek na wsi z zamierzchłych czasów. Nie mniej jednak gospodarze nadrabiają gościnnością. Zostawiamy bagaże i ruszamy do Wilna. W stolicy Litwy spędzamy kilka godzin, zwiedzamy, spacerujemy i jemy kolację. Spożywamy tradycyjne, lokalne przysmaki, czyli pizzę i burgery, do tego piwo, oczywiście litewskie 🙂 Wracamy do Troków, szybka toaleta i idziemy spać bo dochodzi już druga w nocy.
Rano pobudka i klasyczne śniadanie – kanapki z dżemem plus kawa. Ruszamy truchtem w kierunku startu robiąc po drodze rozgrzewkę. Pogoda dopisała, jednak pod kątem biegania, ponad 20 stopni i mocne słońce to warunki dalekie od optymalnych. Kilka minut przed godziną 10 stajemy na starcie i po chwili ruszamy. Równocześnie startowały dwa dystanse: 10,5 km (1 pętla) i półmaraton (2 pętle), razem ponad tysiąc osób.
Jeśli chodzi o sam bieg to od samego początku pomimo atestowanej trasy nawet nie myślałem walczyć o życiówkę. Po ostatnim starcie na Biegu Oshee w Warszawie dopadła mnie choroba, z którą walczyłem cały tydzień. Dwa tygodnie byłem na antybiotykach, które skończyłem brać tydzień przed wyjazdem do Wilna. Pomimo tego trenowałem pięć razy w tygodniu, jednak były to treningi o dużo mniejszej intensywności. Plan był taki aby ruszyć dosyć mocno ale bez przesady i zobaczyć jak zareaguje organizm.
Pierwsze kilometry biegłem po ok. 3:50-3:55 na kilometr czując, że tak będzie optymalnie. Trasa biegu była niewątpliwie jedną z piękniejszych na jakiej miałem okazje biec. Tak samo wysoko, jak walory estetyczne można ocenić jej trudność. Sporą cześć stanowiły szutrowe ścieżki wokół jeziora, na każdej pętli znajdowało się sporo ostrych zakrętów i kilka podbiegów, w tym jeden szczególnie odczuwalny. Poza tym kilkukrotnie przebiegaliśmy po drewnianych kładkach prowadzących nad jeziorem. Cały czas biegłem trzymając się założeń, tempo nie było zawrotne ale na tej trasie i przy panujących warunkach organizm dawał znać że nie jest lekko. W okolicach 9 kilometra wyprzedziłem dwójkę zawodników w tym jednego Polaka i jak się potem okazało kolejne kilkanaście kilometrów to już praktycznie samotny bieg, walczyć mogłem jedynie z pogodą i z samym sobą 🙂 W czasie biegu starałem się sporo pić i polewać wodą, jednak momentami brakowało na trasie punktów z wodą. 10 kilometrów pokonałem w około 38:30 i w takim też równym tempem biegłem do 18 kilometra. Kolejne trzy kilometry wyszły minimalnie wolniej ale czułem już mocne zmęczenie a samotny bieg nie mobilizował mnie to większego wysiłku. Ostatni kilometr nieco przyspieszyłem, zostawiając trochę sił na ostatnie 200 metrów które pokonałem w tempie 2:55. W efekcie na mecie zameldowałem jako siódmy uczestnik z czasem 1:21:38 (średnie tempo wg zegarka 3:51), co dało 6 miejsce open wśród mężczyzn. Tak, wyprzedziła mnie jedna kobieta… ach ta męska duma 🙂 Dziwnie skonstruowane kategorie sprawiły że nagradzano pięciu pierwszych mężczyzn w kategorii open a potem dopiero kat. wiekową M40, więc w nagrodę musiała wystarczyć mi satysfakcja i medal w kształcie serca 🙂
Gdy już nieco odpoczęliśmy po biegu wyruszyliśmy Szerszeniem w dalszą podróż, tym razem do nadmorskiej Kłajpedy, gdzie spędziliśmy resztę dnia zanim wróciliśmy do Polski.
P.S. Jako ciekawostkę dodam, że po biegu wybrałem się na analizę składu ciała. Jednym z parametrów jakie otrzymałem był wiek metaboliczny który wyliczono mi na 16 lat, więc czasem musicie wybaczyć mi moje zachowanie i niewybredne żarty 😛